90 LAT TEMU URODZIŁ SIĘ WALDEMAR BASZANOWSKI

W piątek 15 sierpnia 2025 roku przypada 90 rocznica urodzin Waldemara Baszanowskiego, legendarnego sztangisty, jednego z najlepszych zawodników światowych ciężarów w historii. Data symboliczna, by właśnie od Mistrza Waldemara rozpocząć cykl materiałów o najważniejszych postaciach, wydarzeniach i momentach polskiej sztangi w roku jej 100-lecia. 100 wspaniałych akcentów na 100-lecie.
Dwa olimpijskie złota – tylko Jemu udało się dokonać takiego wyczynu, chociaż byli polscy sztangiści, którzy mieli i aspiracje, i szanse na zdobycie dwóch tytułów mistrza olimpijskiego. Nie dali jednak rady! I pewnie minie wiele lat, może nawet dekady miną, gdy polski sztangista wyrówna bądź poprawi osiągnięcia Mistrza Waldemara Baszanowskiego! Dla mnie Waldemar Baszanowski jest ikoną, w Polsce może nawet niewystarczająco docenianą. Uważam Go za jednego z pięciu najwybitniejszych polskich sportowców w historii. Nasze dzieci nie doczekają, byśmy mieli podwójnego mistrza olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów. O Mistrzu napisano wiele artykułów, powstawały materiały radiowe i telewizyjne. Kilka lat temu bardzo ładnie o Waldemarze Baszanowskim napisał dziennikarz Eurosportu Bartosz Rainka. Nie zajmował się podnoszeniem ciężarów, ani wcześniej, ani później. Może dlatego ten materiał ma swoją jakość! Nie wypadało nic innego, jak tylko poprosić mojego młodszego kolegę Bartosza o zgodę na zamieszczenie materiału na naszych stronach.
Marek Kaczmarczyk
100 LAT POLSKICH CIĘŻARÓW. LUDZIE, WYDARZENIA, NAJWAŻNIEJSZE MOMENTY
Karierę sztangisty rozpoczął bardzo późno. Za poważne uprawianie podnoszenia ciężarów Waldemar Baszanowski zabrał się w wieku 22 lat. Był jednak talentem czystej wody. Po zaledwie kilku miesiącach wywalczył brązowy medal mistrzostw Polski. Trzy lata później, w Rzymie, mógł cieszyć się z piątego miejsca w igrzyskach olimpijskich. A to był dopiero początek jego drogi na sportowy szczyt. Urodził się w Grudziądzu w sierpniu 1935 roku. Syn podoficera artylerii ludowego Wojska Polskiego od początku był niezwykle sprawny manualnie, a przy tym przejawiał talent do majsterkowania.
Po ukończeniu szkoły podstawowej w rodzinnym mieście rozpoczął naukę w Państwowym Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Kwidzynie. Niezwykle szybki i sprawny doskonale radził sobie w lekkoatletycznej rywalizacji. W miarę upływu lat coraz przychylniejszym okiem spoglądał jednak w stronę zmagań siłowych.
Na terenie grudziądzkiego basenu dźwigał żelazne wagonowe koło. W Kwidzynie poszedł krok dalej i w trakcie warsztatowych praktyk zmagał się z żelaznym wałem. Pełnię pomysłowości ujawnił jednak podczas zasadniczej służby wojskowej, gdy w remontowej jednostce samochodowej sam skonstruował sztangę z kół zamachowych i zębów gąsienicy czołgu.
"Jedź, chłopcze, do stolicy"
To właśnie wojsko sprawiło, że ostatecznie zdecydował się uprawiać podnoszenie ciężarów, a nie lekką atletykę czy gimnastykę, w której też spisywał się obiecująco.
Na spartakiadzie w połowie lat 50. pierwotnie miał reprezentować kompanię właśnie w gimnastyce. Przed rozpoczęciem rywalizacji okazało się jednak, że w jego pododdziale brakuje sztangisty w wadze lekkiej. Porucznik Igor Wójtowicz rozkazał Baszanowskiemu wypełnienie wakatu i nie pożałował. Oczarowany niesamowitym potencjałem swojego podopiecznego nie dopuścił, by tak wielki talent został zmarnowany.
- Jedź, chłopcze, do stolicy, do AWF, tam jest taki trener Augustyn Dziedzic, który zrobi z ciebie człowieka i ciężarowca - polecił młodemu sztangiście, na którego po ukończeniu technikum czekać miała praca kontrolera technicznego Państwowego Ośrodka Maszynowego.
To był strzał w dziesiątkę. W 1957 roku Baszanowski rozpoczął naukę na warszawskiej uczelni i profesjonalne treningi na pomoście. Jego talent wreszcie mógł rozbłysnąć.
- O tym, że zaczął uprawiać ciężary, zdecydował przypadek. Szybko jednak okazało się, że jest niezwykle uzdolniony. Sam po latach przyznawał, że "przyswajanie techniki przyszło mu nadspodziewanie łatwo" – powiedział serwisowi Eurosport.pl Marek Kaczmarczyk, wieloletni rzecznik prasowy Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów.
- Ciężary można trenować wszędzie - w każdym garażu, w każdym pomieszczeniu. W przypadku sztangistów bardzo ważna jest oczywiście siła, ale o wszystkim decyduje głowa. Jeżeli wykorzystasz do maksimum technikę i masz uporządkowaną głowę, to jest to 75 procent sukcesu. Nie jest tak, że pierwszy lepszy wyrwidąb stanie na pomoście i odniesie sukces. Tu potrzeba wielkiej koncentracji, by w konkretnym momencie skumulować całą energię – podkreślił Kaczmarczyk.
Gotowy na ciężary
Ekspresowe wręcz postępy Baszanowskiego na pomoście nie były zaskoczeniem dla Bogusława Maliszewskiego, który miał okazję z legendą polskiej sztangi trenować. - On był świetnie przygotowany ogólnorozwojowo dzięki innym dyscyplinom. Zresztą nie tylko on. Tak samo było z pierwszym polskim mistrzem olimpijskim Ireneuszem Palińskim (Rzym, 1960 rok – red.) czy Marianem Zielińskim. Oni wszyscy późno rozpoczynali kariery, ale już na samym początku byli doskonale przygotowani do treningów - ocenił w rozmowie z Eurosport.pl Bogusław Maliszewski, który w Polskim Związku Podnoszenia Ciężarów pełnił rolę kierownika wyszkolenia.
- Rozpoczynając karierę sztangisty, trzeba dysponować ogromnymi pokładami cierpliwości. Kluczowa jest pracowitość, a także ruchomość w stawach. Istotna jest oczywiście siła, w szczególności siła nóg. Ważną rolę odgrywają mięśnie nóg i grzbietu. Po osiągnięciu wysokiego poziomu dochodzi do tego głowa. Psychika to połowa sukcesu – zauważył Maliszewski, który wychował czterech olimpijczyków.
Baszanowski wszystkie powyższe warunki spełniał. Nie potrzebował wiele czasu, by ogromny potencjał przekuć w pasmo imponujących sukcesów. Po zaledwie trzech latach treningów pojechał na igrzyska olimpijskie do Rzymu (1960), gdzie uplasował się na piątym miejscu w wadze lekkiej. Rok później był już mistrzem świata, a z kolejnych dwóch czempionatów przywiózł srebrne krążki. Było jasne, że w 1964 roku w Tokio, na kolejnych igrzyskach, medal jest na wyciągnięcie ręki. Jeśli jednak marzył o złocie, musiał pokonać znakomitego Rosjanina Władimira Kapłunowa i innego polskiego mistrza Mariana Zielińskiego.
Najważniejszy medal
Poziom rywalizacji był niebotyczny. Jako pierwszy z tej trójki zmagania w trójboju zakończył Baszanowski. Jego 432,5 kg było wynikiem lepszym od ówczesnego rekordu olimpijskiego aż o 25 kg. Wciąż jednak podrzutu nie ukończyli Kapłunow i Zieliński. Gdyby pochodzący z Kraju Krasnojarskiego zawodnik zaliczył 167,5-kg próbę, wyprzedziłby Polaka. Na szczęście z ogromnym ciężarem nie zdołał nawet wstać. Pewny przynajmniej brązowego medalu Zieliński postanowił zaryzykować i powalczyć o pełną pulę. W ostatniej próbie podszedł do sztangi ważącej 170 kg i choć z ciężarem wstał, nie zdołał jej zaliczyć. Zmagania zakończył z wynikiem 420 kg. Baszanowski i Kapłunow mieli po 432,5 kg, ale Polak był od swojego rywala o 300 g lżejszy i to on mógł cieszyć się z olimpijskiego złota.
- Moim zdaniem był to jego najważniejszy medal. Potyczka z Kapłunowem przeszła do historii. W tamtych latach ciężko było dobrać się do skóry Rosjanom. W pewnym momencie to był bój ZSRR kontra reszta świata. Baszanowski był pierwszy, pokazał, że z nimi można wygrywać. Zaskarbił sobie tym sympatię wszystkich. W Tokio zaimponował błyskiem i wielką elastycznością ciała, którą potrafił znakomicie wykorzystać – wspomina Kaczmarczyk. - Mocno napędzała go wewnętrzna rywalizacja. W Polsce musiał walczyć z najlepszymi – najpierw z Zielińskim, a później Zbigniewem Kaczmarkiem. Marian nie miał szczęścia do igrzysk, choć nie można zapominać, że jest on jedynym polskim sztangistą, który wywalczył medale trzech igrzysk olimpijskich. Wszystkie były jednak brązowe – dodał.
Dominacja
Rok po igrzyskach w Tokio powyższa trójka zakończyła na podium rywalizację w mistrzostwach świata w Teheranie. Baszanowski znów był pierwszy, a Zieliński zamienił się miejscami z Kapłunowem. To był jednak koniec wielkich emocji z udziałem tej trójki. Mistrz olimpijski zaczął eksperymentować z wagą średnią, a gdy ostatecznie powrócił do lekkiej, deklasował już swoich rywali. W 1968 roku w Meksyku w imponującym stylu sięgnął po drugie złoto igrzysk. Nie dość, że do wyniku z Tokio dołożył kolejnych pięć kilogramów (437,5 kg), to jeszcze drugiego Irańczyka Parviza Jalayera wyprzedził aż o 15 kg. Trzeci Marian Zieliński mógł pochwalić się wynikiem 420 kg. - Do Meksyku Baszanowski pojechał już jako utytułowany sztangista, z ugruntowaną pozycją. Rywali miał praktycznie tylko w Polsce. Zawodnicy z innych krajów nie mieli z nim szans – podkreślił Kaczmarczyk.
Baszanowski dołączył tym samym do największych. Do dziś żadnemu innemu polskiemu sztangiście nie udało się wywalczyć dwóch złotych medali olimpijskich. Swoją wielką klasę udowodnił rok później, zdobywając w Warszawie kolejny tytuł mistrza świata, mimo traumy związanej z rodzinną tragedią. Dwa miesiące wcześniej w wypadku samochodowym (Baszanowski prowadził pojazd) w okolicach Łowicza zginęła jego żona, a ranny został jego syn. Fani docenili poświęcenie, zapał i niezłomność mistrza. W tym samym roku jedyny raz w karierze wybrany został Sportowcem Roku w Plebiscycie "Przeglądu Sportowego".
Wzór do naśladowania
- Baszanowski był bardzo dobrym człowiekiem, koleżeńskim i uczynnym. Cechowała go niezwykła pracowitość, wielka kultura osobista i skromność. Znakomicie współpracowało mi się z nim zarówno na pomoście, jak i później, w strukturach Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów - przypomniał Maliszewski, który przez pięć dekad trenerskiej pracy doprowadził swoich podopiecznych do 142 tytułów mistrza Polski. - Jest ikoną, w Polsce może nawet niewystarczająco docenianą. Dla mnie jeden z pięciu najwybitniejszych polskich sportowców w historii. Nasze dzieci nie doczekają, byśmy mieli podwójnego mistrza olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów. Był też niezwykle skromny. Co prawda został później prezydentem europejskiej federacji, ale gdyby tylko chciał, długimi latami szefowałby światowej federacji. Wiele osób go namawiało, ale on, przez swoją skromność, twierdził, że są lepsi – przyznał z kolei Kaczmarczyk, który jako dziennikarz "Przeglądu Sportowego" wielokrotnie z Baszanowskim rozmawiał.
Świat doceniał Baszanowskiego. Magazyn "World Weightlifting" uznał go trzecim zawodnikiem wszech czasów, po Turku Naimie Suleymanoglu i Węgrze Imre Foldim. Gdyby nie kontuzja i rozczarowujące czwarte miejsce (435 kg) w igrzyskach olimpijskich w Monachium (1972), być może 24-krotny rekordzista świata w powyższym zestawieniu znalazłby się jeszcze wyżej.
W opinii dziennikarzy i ekspertów Waldemara Baszanowskiego od pozostałych sztangistów wyróżniał przede wszystkim nadzwyczajny talent. Sam Baszanowski wskazywał jednak, z typową dla siebie wnikliwością, jak złożone jest to pojęcie. - Według mnie o posiadaniu talentu decydują przede wszystkim cechy psychiczne: silna wola, wytrwałość, pracowitość, systematyczność, ambicja, a nawet jej przerost, inteligencja, bezwzględność w dążeniu do celu, graniczące z fanatyzmem umiłowanie dyscypliny, pogoń za wynikiem, rekordem. Jeśli zabraknie któregoś z tych elementów, talent w moim przekonaniu nie istnieje - przyznał raz.
Autor: Bartosz Rainka, Eurosport
Waldemar Baszanowski był dwukrotnym mistrzem olimpijskim (Tokio 1964, Meksyk 1968), pięciokrotnym mistrzem świata i sześciokrotnym mistrzem Europy. Łącznie na podium tych imprez stanął 19-krotnie. Rekordy świata poprawiał 24 razy, a kraju - 61. W 1997 roku pismo "World Weightlifting" uznało Go za trzeciego najlepszego sztangistę wszech czasów, za Turkiem Naimem Suleymanoglu oraz Węgrem Imre Foeldim. Zmarł w Warszawie po długiej chorobie 29 kwietnia 2011 roku. Miał 76 lat. Jego grób znajduje się na warszawskim cmentarzu na Służewiu nad Dolinką.
